Incredible India, horrible India

Turcja 2013

Minął już prawie rok od naszej podróży. Spędziliśmy łącznie czternaście dni w Indiach i cały miesiąc w Nepalu. O ile śmiało mogę powiedzieć, że chętnie wróciłabym do Nepalu, to kompletnie nie wiem,, co odpowiedzieć na pytanie: „Jak było w Indiach?”. Na razie mam w głowie kilka obrazów z tych czternastu szalonych dni.
Czyste i schludne lotnisko, klimatyzowane metro – gdzie są te Indie, o których tyle czytaliśmy? Faktycznie pierwszy powiew lepkiego, wilgotnego powietrza, sugeruje, że będzie inaczej, lecz poza tym nic nie wskazywało na to, że trafiliśmy w sam środek przedziwnego kotła. Nie musieliśmy jednak długo czekać na moc wrażeń. Wystarczyło wysiąść na stacji metra New Delhi. Riksze, autobusy, tuk-tuki, krowy, kozy wszędzie wokół ludzie: chodzą, stoją, leżą bądź kucają (tak, szczególnie kucają w tej charakterystycznej pozie) – sprzedawcy jedzenia i przedziwnych rzeczy, kierowcy pojazdów, żebracy, podróżni zmierzający na dworzec kolejowy. Jest już bardzo ciepło, lecz po wyjściu z budynku uderza w nozdrza przede wszystkim słodkawy, okropny zapach uryny. Kurz, bród, smród i tłok – oto pierwsze obrazy po wyjściu w centrum New Delhi.

Jedziemy klimatyzowanym pociągiem do Agry, dostaliśmy nawet śniadanie, całkiem wysoki standard. Wyjeżdżając z Delhi mijamy najpierw dzielnice potwornych slamsów, gdzie ludzie żyją na śmieciach w namiotach zrobionych z plastiku i szmat. Jest wczesny ranek, po drodze trudno nie zauważyć mężczyzn, którzy myją się wodą lejącą z urwanych rur oraz ludzi w różnym wieku, którzy na nasypach kolejowych w pobliżu torów załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. W oddali zaś widać ładne zadbane bloki w regularniejszej zabudowie – czyżby  lepsze dzielnice?
Wysiadamy w Agrze. Jakoś tak spokojniej się wydaje. Tutaj pierwsze, na co zwracam uwagę, to smród zgniłego jaja, jednak nie da się nie zauważyć, że jest czyściej niż w Delhi. Kierujemy się do wyjścia ze stacji pełni obaw – znowu będziemy musieli uciekać przed naganiaczami? Znowu nas będą chcieli oszukać tak jak w Delhi? Naszym oczom ukazuje się tłum przekrzykujących się wzajemnie mężczyzn, powstrzymywanych przez kordon policjantów, żołnierzy, czy Bóg wie jeszcze kogo. Zważywszy na to, że z tyłu znajduje się ogromny parking dla tuk-tuków, ci panowie to chyba kierowcy walczący o klientów. Podchodzi do nas jeden z nich, zagaduje – udaje nam się ustalić, że chcemy jechać tylko do hotelu. Kierowca jest miły i nienachalny – może te Indie jednak nie takie straszne?
Oprócz dziwnego układu przestrzennego i smrodu siarkowodoru Agra okazuje się być o wiele przyjemniejszym miejscem. Taj Mahal jest faktycznie przepiękny, a Red Fort robi wrażenie. Powoli przyzwyczajamy się do tego, że nie należy zwracać uwagi na zagadujących bez przerwy sprzedawców i naciągaczy. Tylko nadal bardzo trudno jest przejść obojętnie obok żebraków i ludzi leżących na ulicy…

Następna stacja to Jaipur. Z lekką ulgą zbieramy się do opuszczenia pociągu – odklejamy się od skórzanych oparć, wyciągamy spod siedzeń plecaki licząc po cichu, że nie będą po nich łazić karaluchy. Gdy kupowaliśmy bilety, pani uprzedzała nas, że jest to gorsza klasa – nie było tragedii, komfortu też specjalnie nie było, ogólnie dało się przeżyć.
Przez ostatnie cztery dni nieco oswoiliśmy się z Hindusami – potrafimy już ich ignorować, ba, nawet spławiać. Udaje nam się samodzielnie ruszyć w kierunku Różowego Miasta. Nie wiem, czy to dlatego, że nieco się przyzwyczailiśmy, czy faktycznie w tym mieście było trochę czyściej i spokojniej. Czy to możliwe, że człowiek się tak szybko przystosowuje? Godziny spędzone na ogromnym, zatłoczonym targu wzdłuż głównej ulicy wspominam bardzo miło – pomimo świdrującego wzroku mężczyzn, pomimo hałasu i mnóstwa ludzi…

Tym razem czekamy na autobus. Nadal jestem daleka od stwierdzenia, że nic mnie nie zaskoczy, jednak w ciągu ostatniego tygodnia wiele już widzieliśmy… Jednak teraz pierwszy raz byliśmy świadkami tak sprawnego wsiadania pasażerów do pojazdu. Ledwie usłyszeliśmy okrzyk „Pushkar! Pushkar!”, oczekujący w gotowości ludzie znajdujący się wokół nas puścili się pędem w kierunku nadjeżdżającego powoli autobusu. Nim zdążył on stanąć połowa tłumu znalazła się w środku przepychając się, by zająć miejsce. Druga połowa wcisnęła się jakoś w trakcie minuty postoju na przystanku. Nasza trójka przez ten cały czas zdążyła ledwo założyć plecaki i podążyć w kierunku autobusu. Czekając na następny wiedzieliśmy już, że musimy przez cały czas być w gotowości – opłacało się, zdołaliśmy nawet zająć miejsca siedzące.

Indie to kraj pełen kontrastów. Z jednej strony miałam serdecznie dość hinduskiej mentalności, tego, że nikomu nie mogliśmy tam zaufać. Miałam dość hałasu, smrodu, brudu, gapiących się na nas ludzi. Ze wszystkim tym można się było choć trochę oswoić, najgorsze jednak było to poczucie niesprawiedliwości, gdy patrzyłam na ludzi leżących na ulicy, którzy nie mają żadnej perspektywy zmiany… Z drugiej strony, gdy teraz myślę, o tych czternastu dniach w Indiach to z lekkimi wypiekami wspominam to uczucie, gdy wszystko jest inne, nowe. Wiele z tych obserwacji było szokujących, trudnych, jednak mnóstwo powodowało uśmiech na twarzy. Czy chcę tam wrócić? Jeszcze nie wiem – dla mnie Indie to na razie trudny temat…

Natalia Naumczyk

Turcja 2013

Turcja 2013

 

etykietyharcerze

Powiązane artykuły

1 komentarz

  1. Piotr :

    no cóż widocznie nie dane Ci bylo poznac Indii szczegolnie w 14 dni uczeszczajac sciezka turystyczna .. widocznie nie zasluzyliscie

Komentowanie zostało wyłączone


Warning: include(/var/www/gazetapowiatowa.pl/html/wp-content/themes/proton_powiatowa/inc/reklamy/https:blogi.gazetapowiatowa.pl.php): failed to open stream: No such file or directory in /var/www/gazetapowiatowa.pl/html/wp-content/themes/proton_powiatowa/inc/reklamy/reklamy.php on line 6

Warning: include(): Failed opening '/var/www/gazetapowiatowa.pl/html/wp-content/themes/proton_powiatowa/inc/reklamy/https:blogi.gazetapowiatowa.pl.php' for inclusion (include_path='.:/usr/share/php') in /var/www/gazetapowiatowa.pl/html/wp-content/themes/proton_powiatowa/inc/reklamy/reklamy.php on line 6