Kiedy zwiedzaliśmy świątynie w Tajlandii, często spotykaliśmy gromady wesołych małpek, które w bezczelny sposób łupiły z owoców i kanapek nieświadomych zagrożenia turystów. Małpy te wiodły „święte” w znaczeniu bezpieczeństwa i dostatku życie.
Kiedy jednak minęliśmy na rzece łódkę z małpką na smyczy i obrożą na szyi, to zaczęliśmy rozumieć, że nie wszystkim w tej Tajlandii jest tak bardzo dobrze. Upewniła nas o tym wizyta w szkole dla małp w południowej Tajlandii, pokazała jak my ludzie potrafimy wykorzystać umiejętności zwierząt dla naszych korzyści.
Młode małpy oddawane są do tresera, który kilka miesięcy uczy je wchodzić odpowiednio na palmy, wybierać dojrzałe kokosy, łapkami ukręcać dojrzałe orzechy z gałęzi i rozplątywać smycz, na której biega małpka.
Jeśli zwierzę rokuje, to wraca do właściciela, który odbiera je ze szkoły, płacąc około 300 dolarów, jeśli się nie nadaje, to też wraca, ale za darmo i potem chyba trzeba badać wołowinę na obecność małpiego mięsa.
Małpy przez kilka lat pracują na plantacjach palm kokosowych, umożliwiając właściwą eksploatację roślin i optymalny zysk z orzechów. Zbierane kokosy są obdzierane ze skóry, rozłupywane i z pozyskanego miąższu, wyciska się mleczko kokosowe (znamy je z puszek w naszych sklepach), uzyskuje olej kokosowy (w Polsce natychmiast z powodu niskich temperatur zmienia się w masło) oraz wiórki kokosowe (niech żyją kokosanki!).
Tak małpy z ludźmi pracują do małpiej emerytury, a potem łaskawa ręka odpina z szyi obrożę i małpy mogą wrócić do lasu, ale podobno rzadko to robią – taki małpi interes.
Tekst: Katarzyna Stor
Zdjęcia: Marek i Michał Stor