Z jednej strony przepiękne zabytki, wspaniałe jedzenie (jeżeli ktoś lubi ostrą i przede wszystkim wegetariańską kuchnię), z drugiej strony – bieda, brud i wszechobecny smród na ulicach.
Do tego na stałe wpisany w tamtejszy krajobraz model biznesowy, czy jak kto woli – sposób zarabiania, czyli dziecko z młodszym rodzeństwem na rękach, koniecznie nagim. W Indiach autobus (a właściwie busik, bo grupa była niewielka) był odwrotnością tego czym podróżo-waliśmy na Islandii. Meksykańska klima (czyli otwarte okna), twarde siedzenia, amortyzatory co najwyżej w marzeniach, kierowca i jego pomocnik śpiący na podłodze w autobusie. Jedno trzeba przyznać – zawsze było wysprzątane. Jest coś, co Indie miały wspólnego z jazdą po Islandii – drogi. Wąskie, dziurawe, pełne świętych krów, które trzeba omijać. Pewnego dnia, gdy już wykonaliśmy plan zwiedzania zaplanowany przez przewodnika, postanowiliśmy coś jeszcze zobaczyć. Okazało się, że niedaleko naszego hotelu, w miejscowości Deshnok znajduje się słynna Świątynia Szczurów Karni Mata. Przewodnik naradził się z kierowcą, padła cena za dodatkową atrakcję. W przeliczeniu na złotówki kwota nie była wygórowana, więc nastąpiła szybka zrzutka i wyruszyliśmy w drogę. Bali – nasz przewodnik mówił trochę po polsku, ale słowo „trochę” to chyba za dużo powiedziane… Powiedział nam, że mamy do przejechania tylko 3 kilometry. Droga oczywiście fatalna, lataliśmy po kabinie jak worki z ziemniakami. Minęło 15 minut, 30… – Bali – pytamy – czy to na pewno 3 kilometry? Bali zapytał kierowcę, kierowca pomachał głową, Bali potwierdził: tak, to na pewno 3 kilometry. Minęło 45 minut, godzina, półtorej… Kiedy dotarliśmy na miejsce, słońce już powoli zachodziło. – Bali, to nie były 3 kilometry od naszego hotelu – uświadomiliśmy go. – No rzeczywiście, to chyba 30 kilometrów – on nie widział problemu ani różnicy pomiędzy tym co nam zapowiedział, a tym ile przejechaliśmy. Pierwsza grupa weszła do świątyni, druga czekała na zewnątrz, kiedy jedna z pań szybki krokiem wyszła ze świątyni i jeszcze szybciej ruszyła do autobusu. – Ja myślałam, że tam będą kamienne posągi szczurów, a tam są żywe. I to wszędzie chodzą luzem. Ja tam nie wejdę! – rzuciła do nas w biegu. Świadomi czego się spodziewać dzielnie ruszyliśmy do świątyni. W samych skarpetkach, bo buty musiały zostać na zewnątrz. Szczury rzeczywiście były wszędzie, niczym nie ograniczane, wędrowały po całej świątyni. Miały swoje miski z jedzeniem i mlekiem i na szczęście unikały wchodzenia ludziom pod nogi – nadepnięcie tego świętego dla Hindusów zwierzęcia nie wróżyło dobrze. Sama świątynia – jak na ilość przebywających tam gryzoni – była wyjątkowo czysta. Transportowy wielbłąd dostarczał mleko i ziarno
dla szczurów, a ludzie uważają je za święte. Dlaczego? Wśród okolicznej ludności istnieje przekonanie, że po reinkarnacji będą one ludźmi, dlatego karmią je najrozmaitszymi smakołykami, chcąc zaskarbić sobie ich przychylność w następnym wcieleniu.
Tekst i zdjęcia Marek Stor
od autora: Wszystkie prezentowane tutaj zdjęcia są naszego autorstwa i podlegają ochronie praw autorskich. Jeżeli chcesz któreś wykorzystać, napisz do nas na maila mstor@wp.pl