Kiedy odwiedzałam w minionym roku urzędnicze gabinety, wędrowałam po błotnistych rozdrożach i przepychałam się na wiejskich zebraniach, byłam przypadkowym świadkiem wydarzeń, które nie nadawały się do opisania w artykułach. Ale co warte byłoby życie, gdyby przestrzegać wszystkich reguł? Czasem warto odejść od tradycji. Ostatni w tym roku „przystanek” poświęcę temu, o czym jeszcze nie pisałam. Milczałam z różnych przyczyn. Nadal czekam na rozstrzygnięcie sporu pomiędzy jednym z mieszkańców a bratem prezydenta. Niektórzy z czytelników pamiętają propozycję pracy nieopatrznie wypowiedzianą przed jednego z radnych o zapłaceniu 2000 zł za odśnieżenie chodnika przed jego bramą. Uchylanie się od odpowiedzialności poskutkowało happeningiem, który zelektryzował mieszkańców lepiej niż napis nad ranem pod blokiem „znów spałem z twoją żoną”. Uparty mieszkaniec zatrudnił adwokata, wziął łopatę, odśnieżył teren przed ratuszem i wysłał pozew do sądu. Mimo że sprawa ciągnie się od marca i został wydany nakaz zapłaty, nadal czeka w kolejce, bo sąd strasznie jest obłożony innymi sprawami. Nie pisałam o rozprawie między władzą a mieszkańcem, która wprawdzie się odbyła, ale nikogo nie wpuszczono na salę. Nie pisałam, że niektórzy tak obawiają się swoich słów lub tak denerwuje ich moja osoba (niepotrzebne skreślić), że na pytania odpowiada rzecznik lub cały zespół osób. Niektórzy nadal pod groźbą natychmiastowej emerytury mają odgórny zakaz wszelakich przyjemności i rozmowy ze mną. Tego tematu też nie kontynuowałam.
Zgłębiłam naturę bibliotekarek, po obydwu stronach barykady. Pasłam legionowskie dziki i tropiłam odłownię, szukałam zamrożonych kotów, fotografowałam biedę ludzką i dramaty, które nie pozwalały mi spać po nocach. Widziałam domy, które dawno powinno się zburzyć, a w których wychowują się kilkuletnie dzieci. Chodziłam po rzece płynącej w legionowskiej piwnicy i słuchałam spowiedzi, które odsłaniały mętne dno układów w lokalnych samorządach. Nie pisałam o pogróżkach, alkoholizmie w Nieporęcie, włamaniach do niektórych domów i czczych obietnicach. Nie wspominałam o przemocy psychicznej na staruszce, o rozmowach z funkcjonariuszami i o prośbach o porzucenie sympatii do niektórych mieszkańców. Nie doniosłam Wam o tym, że jedno stare medium w podzięce za zasługi otrzymało od mieszkańców ksywkę „Żołnierz wolności”, a drugie „Ksero69”, które kolęduje od urzędu do urzędu, by zyskać sympatię, przychylność i datki od samorządowców na zupełnie nową gazetkę. Nie zawracałam Wam głowy pikantnymi historiami o romansach, które królowałyby na salonach przez dobre pół roku. Nie wspomniałam, że największą obawą, jaką mieli niektórzy strajkujący w szpitalu w Wieliszewie był nie strach przed głodem, a przed uporem NFZ i krytyką komentujących ich fałdki internautów oraz to, że w minionym roku wypiłam tyle kaw, że moja skóra powinna już dawno przybrać kolor cafe latte. Mam jednak nadzieję, że niektóre teczki „tajne przez poufne” oraz rysunki Basi będą Was bawić w nadchodzącym roku i wywoływać uśmiech na twarzy przy porannej kawie.
O dzięki Ci Pani……za te krople dziekciu w beczce samorządowego „miodu” lipowego 🙂
Też bardzo dziękuję, wierna czytelniczka. Niektórymi tematami może warto było „zawracać nam głowę” – bo jak nie WY to kto.