– Masz, bierz… – powiedziała matka Pawlaka, jednego z głównych bohaterów w filmie „Sami swoi”, podając synowi dwa granaty, kiedy wybierał się na rozprawę sądową w sprawie kota. – Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie – dodała z przekonaniem.
Brak zaufania szarych obywateli do sądu trwa nieprzerwanie od tysięcy lat. Im bardziej demokratyczne państwo, tym więcej głosów, że sprawiedliwość jest ślepa. Według opinii społecznej o dobry wyrok łatwiej jest tym, którzy nie dysponują większą gotówką i stać ich na błyskotliwych adwokatów. Niektórzy łączą nazwiska sędzin z urzędnikami państwowymi i doszukują się powiązań rodzinnych i biznesowych. Twierdzą również, że w labiryncie sądownictwa polskiego można zginąć. O wiele prościej było za czasów państwa Hammurabiego. Wprawdzie jego poddani nie byli równi wobec prawa, ale wiadomo było czego można się spodziewać. Jeśli syn uderzył ojca, ucinano mu rękę. Za uszkodzenie ciała niewolnika odszkodowanie brał jego właściciel. Złodziej złapany na gorącym uczynku tracił życie. Obywatel, który komuś wybił ząb lub oko, sprawiedliwie tracił podobną część ciała. Za czasów Hammurabiego każdy z budowniczych miał świadomość, że odpowiada głową za to, co wybuduje. A jeśli ktoś kogoś oskarżył o zabójstwo, zaś tego mu nie udowodnił… mógł skończyć pod toporem kata. Taki zapis skuteczne ograniczał liczbę donosów.
Obserwując procesy, jakie obecnie się toczą w sądzie, mam wrażenie, że zanim sprawa wejdzie na wokandę, mija zbyt duża ilość czasu. Sprawy z pozoru proste i oczywiste stają się zawiłe i skomplikowane. Świadkowie albo mają nagły zanik pamięci albo nie stawiają się na przesłuchania. Czasem od momentu pierwszej sprawy mija kilka lat. Na przykład proces w sprawie Błękitnego Centrum toczy się dobre kilka lat. Poszło jak zwykle o pieniądze i zazdrość. Wyszło jak to zwykle bywa… na polskich budowach. Sędzina dopytuje jak było z tą korupcją, łapówką i brakami w papierach… Tylko czy ktokolwiek pamięta sprawy sprzed 10 lat? Proces w sprawie zniesławienia na forach chotomowskich trwa nadal. Urzędnicy wnieśli apelację. Adwokaci będą przez następne kilka lat dowodzić, kto ma rację. Proces w sprawie odśnieżania jest na etapie przesłuchań świadków. Będą oni opowiadać czy odśnieżający przed ratuszem uparty mieszkaniec Chotomowa pozował do zdjęć czy też rzeczywiście ruszał łopatą. Gra idzie o honor brata prezydenta i o 2 000 zł dla dzieci z domu dziecka w Chotomowie. Proces goni proces. Czasem mam świadomość, że zamiast kosztownych dla budżetów posiedzeń, wystarczyłaby kolacja ze śledzikiem i ogórkami kwaszonymi, krótka acz widowiskowa wymiana ciosów na ringu i staropolski buziak. Dodatkowo gmina zyskałaby nawet z tego tytuły przychody, gdyby na te imprezy sprzedawałaby bilety.
Szarzy obywatele mówią, że o sprawiedliwość najtrudniej w sądzie. „Prawo jest jak płot – żmija zawsze się prześliźnie, tygrys zawsze przeskoczy, a bydło przynajmniej się nie rozłazi, gdzie nie powinno” – znalazłam gdzieś złotą myśl, która doskonale oddaje zdanie społeczeństwa na temat polskiego sądownictwa.
sam tytuł „Sami Swoi” też dużo sugeruje 🙂
problem sprawiedliwości w legionowskim wymiarze jest szerszy i dotyczy nie tylko kultury prowadzenia spraw przez Sąd, ale sięga głębiej, bo także prokuratury. Sprawa słynnego zegarka wystawi jednoznacznie negatywną opinię lokalnym „specjalistom od ścigania”, którzy po wielu miesiącach przekazują sprawę do innej prokuratury. Dla zobrazowania – w identycznej sprawie byłego ministra sprawa jest już dawno w Sądzie a identyczny wątek posła – od zawiadomienia do postawienia zarzutów: 3 tygodnie. W Legionowie – wiele miesięcy i pan Ważny umywa ręce. Takich przypadków jest zdecydowanie więcej i muszę się zebrać, by w detalach opisać, jak bardzo lokalny wymiar sprawiedliwości stoi na głowie.