Referendum zwykle zaczyna się od upieczenia ciasta, nastawienia wody na herbatę i zaproszenia ludzi, którym dany włodarz jest nieobojętny. Podczas wymiany zwykłych uprzejmości, wspominane są dawne czasy i żywe jeszcze urazy. Ci, którzy siorbią słomkową herbatkę, nierzadko wzmocnioną prądem, powoli zaczynają czuć moc tak wielką, że iskrzy…
O podobnym stanie ducha pisali dawniej romantycy, a japońscy twórcy tworzyli niekończące się seriale anime. Pod wpływem tej narastającej mocy, niejeden z uczestników byłby skłonny rzucać niewinnym chomikiem krzycząc: – Stary wybieram cię! Takie spotkanie to zwykle pierwsze ziarno, z którego kiełkuje idea organizacji referendum. Potem następują kolejne spotkania, podczas których zainteresowani zaczynają odchodzić nieco od pierwotnego celu, jakim jest obalenie włodarza. Zaczynają się spory ambicjonalne, dzielenie wyborczego torciku i walka o to, kto posiada cechy przywódcze, kto zostanie następcą odwołanego władcy. Tym sposobem obiadki czwartkowe przestają istnieć, a idee referendum niesie w świat każdy z wcześniej obradujących. Potem pomysł porywa jedna z partii politycznych, która, by zaistnieć w mediach, przed wyborami, niesie go jak płonącą żagiew na barykady. Płomień dociera do ludzi, którzy szczerze wierzą w to, co robią i chcą objąć pożarem całą gminę, miasto czy powiat. Tak też było i w Jabłonnie…
Referendum przeprowadzone niedawno w Warszawie pokazało, w jaki sposób traktowani są wyborcy. Raz zachęca się ich do głosowania, a drugi raz namawia do rezygnacji z oddania głosu obywatelskiego. – To nie demokracja, to polityka – mówi jedna ze znajomych, która coraz częściej powtarza, że żyje w dzikim kraju. Mimo tego że jest zwolenniczką Prawa i Sprawiedliwości, za to że Hanna wygrała z kartonami wyborczymi, obarcza właśnie tę partię. Krytykuje pomysł porównania godziny „W” z referendum, który pomógł wielu mieszkańcom stolicy pozostać w domu przed telewizorami i pójść do lasu na grzyby. Jednocześnie wątpi w demokrację, która pozwala wybrać włodarza Warszawy 345 tysiącami głosów i nie pozwala go obalić 322 tysiącami głosów.
Niektórzy tęsknią za referendum w Legionowie i w Serocku. Inni psioczą, że są to wyrzucone w błoto pieniądze i to na rok przed wyborami. Przed nami lokalne referenda, lekcja demokracji bezpośredniej. Mimo wszystko warto wierzyć, że to co najpiękniejsze jeszcze przed nami. Czy wójt Jabłonny i Wieliszewa pozostaną na swoich stanowiskach? Pokaże czas i zaangażowanie samych mieszkańców. Na pewno jednak przyniesie dla nich wiele refleksji, które powinny pozytywnie wpłynąć na transparentność działań urzędu, wsłuchiwanie się w potrzeby mieszkańców i realną ocenę osiągnięć swojej kadencji. Trzeba jednak przyznać, że referendum zdecydowanie uaktywnia mieszkańców. Spotkania przy herbatce są bardziej ożywione. Zawiązują się coraz to nowe znajomości i sympatie. Jednym słowem, referendum porusza…
Zabawne, że chomik rzucony dosiada mocy, o których w instrukcji ni słowa i niczym wiewiór w pogoni za żołędziem praziemię na części podzieli. 😉
Tylko czemu nikt nie wspomina o referendum w … Nieporęcie? Oj rozeszło się po kościach.