Jak zorganizować dobry szpital powiatowy? Po wcześniejszych obietnicach sytuacja nieco się zmieniła. I jak to zwykle bywa w naszym kraju, na gorsze. NFZ zaciska pasa i wydziela kontrakty, szpitale biedują, jedynie prywatne kliniki reperujące urodę i zdrowie prezesów i dyrektorów otwierają coraz to nowe placówki.
Szpital i aquapark to jedne z obietnic inwestycji, które pojawiają się na listach polityków, kiedy przychodzi czas wyborów. Pamiętam, że marzenia poprzedniego dyrektora przychodni na górce, o legionowskim szpitalu położniczo-ginekologicznym, szybko się skończyły. Po jego wypowiedzi w jednej ze stacji telewizyjnych, kiedy ośmielił się zbyt ostro wypowiedzieć o współpracy z NFZ, szybko pożegnano go w starostwie. W 2011 roku hasłem „szpital” karmiono nas jak chlebem obiecanym. A kiedy wybory się skończyły, pojawiła się informacja o oszczędnościach, odbierającym dech w piersiach kryzysie i rozpaczliwych próbach szukania innych rozwiązań. Zlecono długotrwałą analizę jaki szpital potrzebujemy. Praktycznie chodzi o to, by odkryć na co chorują legionowianie i na co najczęściej umierają. Sztuką byłoby znaleźć kompromis pomiędzy potrzebami ekonomicznymi i potrzebami pacjentów. Krótko mówiąc im dłuższa choroba, tym mniej opłacalna. Chory, który rokuje nagłe uzdrowienie, zostawi oszczędności i szybko zwolni łóżko dla następnego potrzebującego. Tak czy siak, czas i fundusze są w tej dziedzinie bardzo ważne. Starostwo, jako dobry gospodarz, prawdopodobnie konferencjami próbuje nas przygotować do smutnej rzeczywistości i oszczędzić nam rozczarowań i stresów, kiedy w powiecie pojawi się kolejny prywatny pomiot leczniczy.
Obecnie, by dostać się do lekarza, legionowianie tłumnie odwiedzają dyżury nocne i świąteczne. Niektórzy hodują choróbska do takiego stanu, by można zamówić wizytę domową pogotowia ratunkowego. Nie zdają sobie sprawy, że na 50 tysięcy ludzi przypisany jest tylko jeden pojazd ratowniczy. Jeśli więc nagle a niespodziewanie nawiedzi nas tajfun, ogarnie pożoga lub wszyscy zarażą się niebezpiecznym wirusem, będziemy całkowicie zdani na siebie. Już teraz niektórzy wracają do starych domowych sposobów leczenia. Parzą sobie herbatki ziołowe, przykładają pijawki do kończyn, kąpią się w wywarze ze słomy i zbierają pokrzywę na cmentarzach w czasie pełni. Nie od parady straż miejska obserwuje nocami legionowski cmentarz na kamerach monitoringu. Tak już zupełnie serio, już dawno nie widziałam recepty wypisanej na lek refundowany. W aptece płacę 100%, za badania płacę sama, do specjalisty też uczęszczam prywatnie. Prawdę mówiąc wielu ludzi postępuje podobnie, nie mając innego wyboru. Jeśli trzeba czekać trzy miesiące na wizytę u lekarza, trzeba po prostu wyskrobać z sakiewki plastik i zapłacić. Póki co z alternatywnych metod leczenia pozostaje nam stary sposób szamanów na uzdrawianie dźwiękiem. Wystarczy włączyć radio, by przy rodzinnym obiedzie posłuchać reklam o lekach na problemy z bakteryjnym zapaleniem narządów rodnych kobiety, hemoroidami, zwykłą grypą czy też o kłopotach z prostatą. Ich częstotliwość oznaczać może, że każdy Polak cierpi na te straszne schorzenia. A nic bardziej antydepresyjnie nie działa na człowieka jak informacja, że bliźniemu jest gorzej…