Zapowiadali go od dawna, a nikt w niego nie wierzył dopóki nie zastał nas nagle w sobotni wieczór. Koniec świata nadszedł nagle razem z opadami śniegu, które wzbudziły ogromną radość wśród najmłodszych dzieci. Kiedy jednak wraz z opadami przyszła awaria prądu, po godzinie niepokój zagościł w legionowskich i wieliszewskich domach. Brak filmów i muzyki oznacza bowiem ciszę i konieczność rozmów z pozostałymi współlokatorami. Prócz konfrontacji z teściową, niektórych czekały nerwowe poszukiwania świec, by w domu cokolwiek zaświeciło.
Po jakimś czasie zdaliśmy sobie sprawę, że przedłużający brak prądu oznacza rozładowane telefony, laptopy, brak gorącego posiłku i katastrofę higieniczną. Zadziwiające jest, jak bardzo brakuje nam zdobyczy cywilizacji. Nie ma jak podzielić się na Facebooku informacją, że pada. By zjeść coś ciepłego moja rodzinka zasiadła z bułkami i parówkami przy ogniu kominka. Wróciliśmy do korzeni. Ognisko dało wprawdzie ciepło i chrupiąca bułka poprawiła nam humory, ale uzależnienie od kawy dało się we znaki. Wchodząc do kuchni głaskałam ulubiony ekspres do kawy marząc o tym, by okazał się jak czarodziejska lampa z dżinem. Niestety prądu jak nie było tak nie było. W desperacji rozmyślałam o tym, jaki garnek poświęcić, by zagotować wodę wśród płonących brzozowych polan, ale współtowarzysze niedoli skutecznie mnie przed tym ostrzegali. Kiedy nocą jakiś cudotwórca włączył jedną fazę, domownicy rzucili się jak jeden mąż by naładować komórki i komputery. Myśląc o dzisiejszym wydaniu gazety, ubiegłam współlokatorów i zdobyłam miejsce dla swojej wtyczki i zabrałam się za pisanie. Nazajutrz, kiedy od rana w kontakcie nie można było znaleźć ani jednego zagubionego elektrona, zdesperowany małżonek postanowił pojechać do miejsca zwanego pogotowiem energetycznym. Ta decyzja wynikła z godzinnego oczekiwania przy telefonie i słuchania skocznych melodyjek. Doprowadzony do ostateczności, postanowił zabrać mnie ze sobą, jako narzędzie tortur wizualnych. Ponieważ ani grzebień, ani lakier do włosów nie poprawiły estetycznych wartości jakie reprezentowałam po porannym szoku, miałam służyć jako przykład cierpień i wzbudzić litość w panach elektrykach. Wyjazd z posesji okazał się być trudniejszy niż zazwyczaj. Najpierw trzeba było otrzepać drzewa ze śniegu, bowiem ciężkie gałęzie całkowicie położyły się na bramie. Kiedy już sobie poradziłam z tym zadaniem, okazało się, że włączyli prąd. Rozebrałam się i wróciłam do domu. Ledwo zaparzyłam kawę, prąd znów zniknął. Tym razem źli i głodni siedliśmy w samochód, by udać się do stolicy i coś ciepłego zjeść. Kiedy wróciliśmy do domu, przywitało nas światło lamp, ryk telewizora i radia. Wyłączyliśmy wszystkie odbiorniki i skorzystaliśmy z gorącego prysznica. Ta przygoda okazała się być dobrą nauczką zarówno dla prywatnych osób, jak i dla służb ratowniczych, które miały bardzo pracowity weekend. Dalej mam wątpliwości, czy pogotowie energetyczne naprawdę istnieje i zastanawiam się nad pozwaniem tej instytucji do sądu o szkody moralne i cierpienia fizyczne. Wszak ostatnio w naszym mieście nastała moda na pozywanie wszystkich wokół do sądu: za tytuł, za brak pytajnika i za brak odczuwania podobnej radości istnienia w arkadii jaką zdaje się być dla niektórych Legionowo.