Nocą, kiedy wszyscy już spali stała się rzecz straszna. Padł mi Internet i telefon. Zaniepokoiło mnie to strasznie, ponieważ nie wykazywał wcześniej żadnych objawów chorobowych. Ani nie sapał, ani nie zgrzytał, nic… Nagle poczułam się całkowicie odizolowana od świata. Jakby ktoś włożył mnie do wielkiego akwarium i kazał dalej swobodnie żyć. Po moim zachowaniu mogłabym wstępnie orzec, że to wstępne symptomy świadczące o uzależnieniu. Napisałam list miłosny kredką do ust na lustrze do małżonka, kończąc dramatycznym: PS. Nie mamy Internetu. Swoją frustrację wylałam na niekończące się rozmowy z obsługą automatycznej linii, gdzie zgłaszałam awarie. Pracują tam ludzie niewrażliwi na cierpienie człowieka i nie poddają się żadnej presji. Żądałam, krzyczałam, groziłam, a na końcu błagałam… dziś podobno mam dostać nowe urządzenie. Ale czekam już grzecznie i cierpliwie. W międzyczasie przyjęłam kilku fachowców, których wciskałam do szafy, tam gdzie mam router. Ciskałam gromami w ludzi niewinnych i nieświadomych zagrożenia. Dopiero po kilku dniach uspokoiłam się na tyle, żeby wrócić do rzeczywistości. Bez Internetu można żyć. Nie jest wygodnie, bowiem brak książki telefonicznej, mapy i bieżących informacji, ale za to o ile spokojniej człowiek żyje.
Zwykle obserwuje z boku kolejne wcielenia ludzi pojawiające się w Internecie. Patrzę jak kolega wbija anonimowo w plecy widły swojemu najlepszemu przyjacielowi, jak przyjaciółka organizuje lincz swojemu szefowi a sprytne istoty zgrabnie wyciągają pieniądze od wrażliwych na krzywdę ludzi dobrej woli. W zasadzie koszmar. Ludzie, których bym nie posądziła o nadmiar złośliwości i którzy wydają się być w realu poczciwcami, w Internecie sieją grozę. Plotki raz zasiane rosną w ludzkiej wyobraźni jak szalone, genetycznie zmodyfikowane szatańskie nasiona. Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o sobie i w momencie, kiedy spotyka się z obrazem, który niesie bliźni… dostajemy szoku. Sama się zdziwiłam, że ktoś ma niezaprzeczalne dowody, że jestem złą kobietą, że lubię PIS, że lubię PO, że drukuję gazetę w Olsztynie i że mam kilka osobowości internetowych. Kochani, a tak naprawdę nie mam czasu, żeby być złą kobietą. Jak ktoś ma być matką, żoną, kochanką, dziennikarką, kucharką, sprzątaczką, praczką, rodzinnym psychologiem, psychoterapeutką dla przyjaciółek i doradcą dla zbłąkanych owieczek i jeszcze coś zarabiać, to na bycie złym już nie starcza czasu. I tak poległam na wielu polach. Jedno, co trzyma mnie przy zdrowiu psychicznym to poczucie humoru.
Prawdą jest, że mam czasami rozdwojenie jaźni. Muszę się nieźle starać, by zlepić osobowość i uczciwie napisać artykuł. Dajmy na to taki przykład. Odbieram pocztę. Z podniecenia emocjonalnego drżą mi dłonie. Włosy stają dęba. Naelektryzowane powietrze nagle trzaska w kątach. Czytam tytuł e-maila: „Zaproszenie na kawę”. Autor to jeden z przystojniejszych urzędników i prezydentów w Ratuszu. Dalej jest dokładnie tak jak w randce w ciemno. Na miejscu nie tylko jest inny mężczyzna, ale kawę pije kilkanaście osób. Wokół stołu z ptysiami i filiżankami, biegają nieliczni dziennikarze. Jeden z nich trzyma filiżankę na dywanie, bo u Leszka deficyt stolików. Żadna kawa tylko wybory… Poczułam się jak ojciec w reklamie ciasteczek Oreo… jak kochasz wybaczysz wszystko.
Iwona Wymazał
Kawa i facebook

2XyeCM http://www.FyLitCl7Pf7ojQdDUOLQOuaxTXbj5iNG.com