Nadeszły ciężkie czasy, czas zwolnić – powiedział Prezydent. Wokół infekcje grypopodobne dziesiątkują legionowian. Zakatarzeni, z czerwonymi nosami siedzą w domach.. Zrezygnowani, pogodzili się już z losem. A Prezydent mówił, że podobno właśnie do nas przyszedł. Spóźniony i nieszczęśliwy, ale przyszedł. Jest wielki, powolny i opanował Ratusz. Najpierw przeszedł po drodze krajowej 61 i spowolnił jeszcze bardziej muskularnych robotników budowlanych. Potem zaglądnął na Piłsudskiego i osiadł na dobre w fotelu prezydenckim. Jak wielka i nieznana Buka w bajce o Muminkach, stworzenie o potężnej posturze i bladych oczach straszy w Legionowie. To KRYZYS – podobno zawitał w naszym mieście.
Na nic próby poprawiania sobie humoru, nadchodzące walentynki, odnowiony McDonald’s i lutowe czarne drogi. Nie ma co się pocieszać. Kryzys panuje. Szpitala, który pojawił się w zapowiedziach wyborczych, nie ma, Aquapark jeszcze migoce w oddali, dworzec wymiotło – wszystkie miraże powoli bledną. Tak to jest już w czasach, kiedy stołki już rozdane i można spokojnie odpocząć. Nadszedł czas spokojnej pracy i skatalogowanie kredytów, które się zaciągnęło.
Jest to budżet najlepszy z możliwych – pocieszał Prezydent na spotkaniu Rady Miasta. Podobno Kryzys przyszedł, bo poszaleliśmy w roku 2009 i 2010. Ja nie pamiętam żadnych szaleństw, słowo. Podobno w budżecie tegorocznym mamy 13 baniek w plecy. Teraz trzeba dorobić te brakujące miliony. Tylko jak? Wodę sodową ciężko sprzedawać przed Ratuszem w taki ziąb. Zresztą od momentu, kiedy PWK postawiło tam pijki, sodowa nawet z soczkiem kiepsko by się sprzedawała. A tak całkiem za darmo, czyli właściwie za nasze pieniądze, dla ochłody możemy chłeptać wodę oligoceńską, patrząc na Ratusz. A może by ją zacząć butelkować?
Trzeba pomyśleć, jakie skarby naturalne mamy w nadmiernej ilości. Nadwyżki na pewno uda się jakoś wykorzystać . Przyrost populacji lisów, to dobry towar dla przemysłu odzieżowego. Wystarczy pieczątka Made In Legionowo. Podobnie jest z dzikami. Brak nam wszakże lokalnej potrawy, a dzików w bród. Zamiast śmierdzący Hukinol rozstawiać, dobrze by było tereny leśne wykorzystać i dziki do zagrody zagonić. Kiełbaska z dziczyzny zawsze była dobra. W ramach działań marketingowych można zapożyczyć bohatera z kreskówek i wybrać przedstawiciela odpowiedniej postury, który dziki jeść lubi tak samo jak Obeliks. Wśród radnych jest co najmniej jeden człek spokojny o anielskim charakterze, który w sam raz nadaje się do tej roli. Wystarczy wąsy dokleić, warkoczyki doczepić i we wdzianko pasiaste przyodziać. Dodatkowo można pomyśleć, kogo obsadzić w roli lokalnego Asterixa. Wprawdzie kandydat sam się nasuwa, bowiem skromniejszy wzrost, łagodny uśmiech i aura niepokonanego otacza go od dawna… I tym sposobem, niewielkim nakładem kosztów, mielibyśmy wspaniałą kampanię reklamową dla miasta, lokalną potrawę z dziczyzny i problem z dzikami z głowy… Stalibyśmy się jedyną w okolicy wiochą, która nie poddała się KRYZYSOWI…
Iwona Wymazał