Jak się okazuje mimo ogromnej kampanii reklamowej (żaden proszek do prania nie ma takiej), odsetek sześciolatków posyłanych do pierwszej klasy spada co roku średnio o 2 procent. Dlaczego?
Ponieważ okazuje się że słuchając pedagogów, psychologów i rodziców, którzy mają różne doświadczenia, dowiadujemy się, że wysyłanie dzieci rok wcześniej do szkoły to skracanie im dzieciństwa. Proces dojrzałości emocjonalnej, społecznej, ale również intelektualnej jest różny, ale u wszystkich wymaga czasu. Pytanie, czy tak małe dzieci są gotowe do pójścia do szkoły? Z obserwacji wiadomo, że nie wszystkie. W przedszkolach stosuje się rozwiązania, które pozwalają dzieciom przebywać przez przez kilka lat w jednej sali z jedną panią, bo to daje im poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji.
Czy to tylko ten jeden rok?
Nie jest to jednak kwestia tylko tego jednego roku. Należy pamiętać, że te sześciolatki o rok wcześniej pójdą do czwartej klasy, która będzie wymagała przestawienia się na lekcje godzinowe, każda o czymś innym i z innym nauczycielem. Wcześniej również staną się gimnazjalistami. Biorąc pod uwagę, jakim piętnem na młodzieży odbiło się wprowadzenie tego etapu do systemu edukacji, perspektywa przyśpieszenia jest raczej niepokojąca.
Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, czy dzieci są gotowe. Otóż na ten temat pani minister nawet się nie zająknęła. To jest nieistotne. Słyszymy tylko slogany o dbałości o tzw. dobro dziecka. I o instytucjach, które mu to dobro zapewnią. Znika w tym reklamowym chaosie głos powszechnie znanej pani psycholog, że żadna instytucja nie zapewni dziecku właściwego rozwoju, bo to jest zadanie rodziny i domu rodzinnego. Ileż razy słyszałam od psychologów i policjantów, że problemy młodzieży wynikają z tego, że są one zaniedbane przez rodziców. Kwestia nie jest w karmieniu, ubieraniu, czy wysyłaniu na setki zajęć dodatkowych. Problem jest w tym, że kiedy spotykam się z młodymi ludźmi okazuje się, że nie umieją rozmawiać z dorosłymi. Dlaczego? Bo od lat z nimi nie rozmawiają. Na pytanie: „jak w szkole?”, odpowiedź brzmi: „ok”. Przypomina się dowcip o Jasiu i kompociku. Gdzie tu potwierdzenie teorii, że właściwy rozwój dzieci zależy od lepszego, lub gorszego przygotowania jakiejkolwiek instytucji?
Dać szansę wyboru.
Napiszę tak. Cieszę się, że moje dwie córki poszły do szkoły w wieku siedmiu lat. Cieszę się, że mój syn jest z rocznika 2007, który może pójść do szkoły za rok. Dlaczego? Dlatego że ma czas, żeby przygotować się do systematyczności, dyscypliny i obowiązków wynikających z bycia uczniem. Mam nadzieję, że będzie uczył się równie dobrze jak jego starsze siostry. Wbrew temu co twierdzi jedna z uczestniczek programu publicystycznego dotyczącego tego tematu, uważam, że to właśnie my – rodzice, z pomocą pedagogów jesteśmy w stanie ocenić, czy nasze dziecko jest do tego gotowe.
Są ludzie, którzy wiedzą, że wybór czy posłać dzieci do szkoły w wieku lat 6, czy 7 należy do rodziców i zwrócili się do naszych ustawodawców o umożliwienie opowiedzenia się w tym kwestii przy pomocy referendum. To daje nam jako społeczeństwu szansę dokonania wyboru i wzięcia odpowiedzialności za to co najważniejsze – za formę edukacji kolejnych pokoleń. Z tą myślą pozostawiam naszych lokalnych posłów. Nie omieszkam zerknąć po głosowaniu, czy Panowie dali rodzicom wybór, czy jak większość polityków różnego kalibru, wiedzą, co jest dla nas lepsze.
fot. foter.com