Podobnie jak lampa Aladyna, każdy z nas jest pojemnikiem talentów, zasad, wiedzy i nawyków. Nigdy nie wiadomo, jaki dżin z niego wyskoczy i na co nas stać.
Już jako małe dzieci stanowimy zagadkę, co tak właściwie z nas wyrośnie. Cierpimy podczas uroczystości rodzinnych, kiedy pulchne ciotki szczypią nas w policzek, pytając kim zostaniemy w przyszłości. Pytanie, skądinąd głupie, wryło się już w tradycję spotkań z krewnymi. Mimo, że studia na wymarzonym kierunku nie dają pewności wymarzonej pracy, a wybór zawodu nie jest gwarancją dobrych zarobków, ludzie nadal zadają to pytanie. Dziś naukowiec wykłada kafelki, nauczyciel sprzedaje w sklepie a hydraulik robi karierę w reklamie. Nie istnieje żadna magiczna tiara, czapka czy inna część garderoby, która przepowiedziałaby nam przyszłość i przynależność do określonej specjalizacji. A szkoda… siadałby taki kandydat na stołku, ubierał magiczną skarpetę, a ta wzdychając mówiłaby: – Hmmm… ciekawe, zostaniesz ginekologiem. O, a ty nadajesz się na radnego. Jesteś pewny? Widzę w tobie wytrwałość, upór i umiłowanie do czytania krzyżówek. Z tym wyborem zostajemy niestety sami.
Odwiedzając coroczny Festiwal Nauki w Jabłonnie obserwowałam niektóre stoiska. Na dłużej zatrzymało mnie coś, na co nigdy nie zwracałam uwagi – na wydział chemiczny. Do tej pory studenci wydziału chemicznego kojarzyli mi się z niewyspanymi i rozczochranymi pasjonatami sprawdzania składu proszku do prania. Niektórzy twierdzą, że 2/3 studentów idzie na chemię, by nauczyć się jak się robi narkotyki, a potem po roku są za bardzo zmęczeni by kontynuować naukę. Jednak pokaz, jaki przygotowali studenci na festiwalu, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. – Czy można w Jabłonnie wabić słonie? – pytał prowadzący spektakl młody i szalony chemik. Oczywiście, można choć nie zawsze jest się pewnym że przyjdą. Przyszedł za to dżin. Wydostał się z czajnika podgrzewanego nad płomieniem i wydepilował dłoń trzymającego pojemnik chemika. Podziwialiśmy go, kiedy za pomocą wody rozpalał ogień i nie poddawał się mimo błędów. Potrafił wprawić w euforię tłum za pomocą probówki i tajemniczych proszków. Okadzał kolorowym dymem, które doskonale sprawdzają się podczas meczy na trybunie rozjuszonych kibiców. Upominał młodocianych i nawoływał do skupienia jeśli kolor, który widzieli, nie przypominał tego który powinien się pojawić. – Skup się. Mówię, że jest niebieski. No to jest niebieski – szeptał i patrzył w oczy głęboko. W imię nauki potrafił bez skrupułów torturować żelowego misia. – Białe czy czerwone zawsze mówią to samo – twierdził, kiedy spalał je w probówce, by przepowiadały pogodę na 3 lata do przodu. Wywołał uwielbienie w oczach dorosłych i dzieci, kiedy wyczarował burzę z piorunami w maleńkiej probówce. A kiedy grzmiało i błyskało się, cieszył się razem z otaczającymi go wielbicielami. I tak z czegoś surowego i wydawałoby się nudnego, stworzył opowieść, która zachwyciła wielu ludzi.
Nawet najmniejsza pasja jest godna tego, by ją hodować w sobie jak drogocenny kwiat. Od nas zależy, czy potrafimy spełnić swoje marzenia i zarazić nimi cały świat. I jak pisał David Nicholls w powieści „Jeden Dzień” „Cała sztuka – pomyślała – to mieć odwagę i energię, żeby coś zmienić. Może nie od razu cały świat, ale ten kawałek wokół siebie.”