Tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że jeden z moich krewnych trafił do szpitala. Kiedy po trzech dniach wyszedł do domu, jego bliscy nie mogli go poznać. Był roztrzęsiony, cichy i blady. Zawsze unikał lekarzy jak ognia. Stąd też, kiedy w końcu musiał oddać się w ich ręce, przeżył szok.
Starszy pan cierpiał na cukrzycę. Podczas letnich wędrówek, oddawaniu się przyjemności łowienia ryb, obtarł sobie nogi. Przypadłość taka jak pęcherze na nogach jest dość częsta i nie powoduje śmierci. Zwykle wystarczyłoby ubrać sandały i poczekać dwa, trzy dni, by rany się zagoiły. W tym przypadku palec jeden z nóg nie chciał się goić. Starszy pan kuśtykał od przychodni do przychodni. Wszędzie informowano go, że najbliższy termin przyjęć chirurga, wypada za trzy miesiące. Ponieważ sądził, że nie doczeka żywy kolejnych 90 dni, postanowił udać się na ostry dyżur do szpitala. Tam przekonał się od czego pochodzi nazwa „ostry”. Po 5 godzinach stania w kolejce na swoją kolej, lekarz zaprosił go do gabinetu, obdarzył go przelotnym spojrzeniem i rzucił ostro: – Albo pan podpisuje zgodę na amputację, albo umawiamy się, że się nie widzieliśmy. Ponieważ starszy pan był przyzwyczajony do swojego palca, nagle poczuł sentyment do tych dziesięciu części ciała, którym do tej pory nie poświęcał wiele uwagi. Dopiero po długiej dyskusji z rodziną, został wezwany inny chirurg, który położył starszego pana do szpitalnego łóżka i obiecał walczyć o palucha. Najpierw mężczyznę zaszokowały minimalne porcje pseudoobiadowe. Kiedy dostał na śniadanie jedną czerstwą kromkę chleba, jeden centymetr masełka i kupkę dżemu, długo wpatrywał się w talerzyk. Wpatrywał się bowiem, żeby mógł to zjeść, musiałby mieć sztućce. Nie miał też własnego kubeczka, co zdecydowanie pogorszyło jego szanse przetrwania w szpitalu. W depresję wpadł przy dwóch okazjach – pielęgniarki wyjaśniły mu, że ludzi po sześćdziesiątce się już w Polsce nie leczy, a lekarz, który wypisywał receptę powiedział, że wszystkie leki musi wykupić za 100%. Starszy pan całe życie ciężko pracował. Płacił podatki i ubezpieczenie. Trudno mu było wytłumaczyć, że na jego jednostkę chorobową zniżki nie obowiązują, a ludzie nie są już istotni, bo patrzy się na nich poprzez pryzmat punktów, refundacji i nakazów NFZ. Jedyną drogą, by traktowano kogoś godnie, jest uczęszczanie do prywatnego gabinetu lekarza, by mógł on w szpitalnym łóżku rozpoznać swojego pacjenta.
Wszystkie seriale o tematyce medycznej, które oglądamy w telewizorach to fantastyka. Scenarzyści, którzy pisali wypowiedzi pacjentów i personelu prawdopodobnie nie mają pojęcia o realnym świecie, w którym obecnie przebywa szary pacjent. Nic więc dziwnego, że wracamy do medycyny ludowej, do przykładania pijawek i robaków, do naparów z ziółek i kąpieli w sianie. Czasami są dużo bardziej skuteczne niż medycyna tradycyjna.
PS. Bohater naszej opowieści po antybiotyku, który wypisano w szpitalu, spuchł jak pączek. Uratował go zastrzyk przeciwwstrząsowy. Nie mając pieniędzy na wykupienie recept, obecnie korzysta z metod sprawdzonych przez nasze babcie w XIX wieku tzn. moczy nogę w szarym mydle i zbija cukier głodówką. Jednak jak twierdzi, nie wykończą go tak szybko, póki leczy się sam.
iw