– Z tymi uzależnieniami jest tak jak z życiem wewnętrznym – przekonywał mnie pewien znajomy, mając na myśli pasożyty i nałogi. – Każdy je ma, chociaż nie każdy jest tego świadom – zwykł mawiać wypijając kolejną szklankę pełną fusów kawy i paląc kolejnego papierosa. Od kiedy jako małpoludy zeszliśmy z drzew, dość szybko uzależnialiśmy się od używek i przyjemności. Przywykliśmy do ciepła, jakie daje ogień i pieczonego mięsa bez szczeciny i kopyt, ubrań szytych na miarę i klimatyzacji. Zamiast wędrować na piechotę z dzidą pod pachą, szukaliśmy środków transportu i wykorzystywaliśmy do tego konie, rowery, samochody, aż wznieśliśmy się w niebo, by móc założyć kolorowe bermudy w kwiatki i wypić drinka z palemką na piaszczystej plaży. Uzależniliśmy się od miętowych dropsów, ziemniaków pieczonych w dziwaczny sposób i sosu pomidorowego pakowanego w plastikowe butelki. Kobiety nie wyobrażały sobie życia bez staników z fiszbinami, podpasek ze skrzydełkami czy nawilżającego podkładu matującego. Mężczyźni straciliby pewność siebie bez komórki, karty kredytowej i własnych czterech kółek. Wszystkie te ułatwienia, które wymyśliliśmy na potrzeby codzienności spowodowały, że staliśmy się całkiem bezbronni. Luksusowa otoczka cywilizacji, która miała nas chronić, zrobiła z nas… wymoczków. Szukając niezwyczajnych podniet, kontaktu z bogami, wewnętrznej siły lub po prostu zabijając nudę, uprzyjemnialiśmy sobie życie siorbiąc herbatkę z halucynogennych grzybków. Zabijaliśmy najsłabsze szare komórki pijąc C2H5OH. Bawiliśmy się fermentacją ziemniaka, pszenicy, agawy po to tylko, by relaksacyjnie kiwać się przy ognisku, a kobiety wydawały się piękniejsze. By zamroczyć nasz mózg, poprawić sobie nastrój, pokonać strach, sięgaliśmy po coraz to wymyślniejsze trunki. Dość popularną używką był też tytoń. Cieniutkie bibułki, delikatny aromat, 12-centymetrowe pałeczki pakowane w zgrabne pudełeczka są przekleństwem finansowym i zdrowotnym niejednego palacza. Tak jak pozostałe substancje miały za zadanie odpędzić stare demony, a powodowały fizyczne uzależnienie organizmu. A uzależnienia psychiczne? Carlos Ruiz Zafón w powieści „Cień wiatru” w usta jednego z bohaterów wkłada słowa: – „Telewizja, mój kolego, to antychryst i ośmielam się twierdzić, że wystarczą trzy lub cztery pokolenia, a ludzie nie będą wiedzieć, jak się samemu bąka puszcza, człowiek wróci do jaskiń, do średniowiecznego barbarzyństwa i do stanu zidiocenia, z którego pierwotniak pantofelek wyrósł już w okresie plejstocenu. Ten świat nie zginie od bomby atomowej, jak prorokują gazety, ale umrze ze śmiechu, ze strywializowania, z obracania wszystkiego w żart, na domiar złego w kiepski żart.” Najstraszliwszym jednak nałogiem wydaje się być Internet. Zaglądanie do globalnej wioski, gdzie wszyscy starają się być piękni, bogaci i nieskazitelni, to nałóg, który powoli obejmuje coraz większe kręgi. Czy żyją ludzie, którzy nie mają konta na NK i FB, którzy nie publikują zdjęć pod palmami, kotków, ciast i pierogów? To co widzimy w monitorze jest albo domowym wyrobem „PR-podobnym”, albo rozpaczliwą próbą kreowania rzeczywistości. Prawdziwi ludzie są rzadkością. Czasem za zgrabnym profilem można znaleźć prawdziwe dramaty. Gdyby zebrać wszystkich samotnych i tęskniących ludzi sprzed monitora i postawić ich na legionowskich stadionie, nie widać by było źdźbła zielonej trawy. Smutne… i prawdziwie poruszające.