Nauczyciel – zawód od zawsze związany z szacunkiem, mądrością, umiejętnością i oceny ludzi patrzenia w przyszłość. Wszechwiedzący, delikatnie uprzedzał nas o złej karmie lub kierowaniu się na złe ścieżki. Bo niby czemu na korytarzach szkolnych słychać było czasem „Jasiu na kogo ty wyrośniesz”, albo „Małgosiu powiedz mamie, że źle skończysz, dziecko”. Nauczyciel kształtuje światopoglądy, uczy tolerancji i sposobu patrzenia na świat. Pamiętam mojego matematyka robiącego na drutach, który na zawsze zniweczył mój podział męsko-damskich ról w społeczeństwie. Moje szaliki były znacznie mniej praktyczne od jego. Pamiętam, że profesor od technologii z rękami wycieranymi w dżinsy, uświadamiał nas w sprawach higieny i uczył, by nie sądzić po pozorach. Jako rodzic widziałam nauczycieli z innej strony. Patrzyłam na ich łzy, niemoc, podcinanie skrzydeł, a wszechmocny nauczyciel okazywał się być zależny wobec machiny urzędniczej…
Byłam bardzo grzecznym dzieckiem. Wyjątkowo posłusznym i przełykającym gorycze porażek myśląc, że są to kolejne lekcje matki natury. Widziałam dużo, zdążyłam przyzwyczaić się do wybryków natury i charakterów ludzkich, tłumacząc sobie pewne zjawiska jako dziwactwa urozmaicające nudne schematy. Jednak życie z każdym dniem mnie zadziwia. Pszczoły giną, jakiś egzotyczny pastor ogłasza koniec świata, który tak naprawdę przychodzi 27 maja o 17.55, tydzień później…
W ostatni piątek, kiedy dyrektorka szkoły mojego dziecka stanowczo zabroniła mi wejścia na zebranie.
I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, ale jako osoba dociekliwa zapytałam z jakiej przyczyny… widząc koleżankę z TiO, grupę kolegów z Miejscowej ustawiających kamerę na sali gimnastycznej, mogłabym sadzić, że wystąpiły u mnie objawy cholery, czarnej ospy lub trądu. A ponieważ nic takiego nie zaobserwowałam w ciągu ostatnich 45 minut, zaczęłam się zastanawiać nad sugestią, by wszelkie informacje zdobywać przez rzecznika.
Czymże się różnię od innych rodziców? Kilka lat pracy w RR, to że znam pracę w szkole, gdzie moje dzieci uczęszczały i poznawały pierwsze ułamki, pierwsze miłości i dostawały pierwsze jedynki. Ja zaś w międzyczasie uczyłam się jak prowadzić zebranie, jak prosić o pomoc innych rodziców, jak rozwiązywać nierozwiązywalne i organizować festyny na przekór dyrekcji. W końcu z nerwów wyprowadziła mnie podsłuchująca pod drzwiami woźna, która kilka razy prawie nie straciła życia. Bliskość śmierci woźnej (przez uderzenie drzwiami, gdy rodzice wychodzili z zebrania) i telefony interwencyjne nazajutrz po (taki film potem nakręcili) spowodowały duży niesmak. Mimo dobrej woli, nakładów finansowych i czasu poświęconego jako wymarły gatunek społecznika-wolontariusza, nadal traktowano mnie jak pasożyta. Ponieważ zostałam błędnie zaszeregowana w szeregi nietipsowych, po kilku bezsensownych próbach pokonania niedowładu fantazji ludzkiej, pieprznęłam ku zadowoleniu męża tytuł przewodniczącej, opisując przyczyny mojej rezygnacji i zasiadłam w pieleszach domowych, by bez przeszkód oddawać się życiu rodzinnemu. Kiedy rok później przeczytałam, że odeszłam z powodów rodzinnych, zaczęłam podziwiać złożoność wyobraźni homo sapiens.
Kiedy wreszcie po konsultacjach z UM z ustną przepustką wkroczyłam na zebranie, ta zagadka nadal nie dawała mi spokoju. Dlaczego taki zakaz dotyczył tylko mnie? Moje dziecko odchodzi do gimnazjum w tym roku. Mogę pojawić się w mojej szkole dopiero za 7 lat. Następnego dziecka nie da się przecież zrobić znienacka. I tak myślę… może to tęsknota?
Iwona Wymazał